banner
Aktualnie jesteś tutaj:   Strona główna Aktualności Państwo nie wygra z rzemiosłem
 
 
Autor wpisu: Urszula
Liczba obrazów: 29 fotografii
Odzwiedziny: 495 wejść
Data utworzenia: 15 styczeń 2024
Tytuł Fotogalerii: MIKOŁAJ W CECHU
Autor wpisu: Urszula
Liczba obrazów: 10 fotografii
Odzwiedziny: 582 wejść
Data utworzenia: 14 grudzień 2023
 
[2016-07-27] Państwo nie wygra z rzemiosłem

Co jest dziś wrogiem polskiego rzemieślnika?

Jest ich paru. Największy wróg to oczywiście brak polityki państwa wobec małych i średnich przedsiębiorstw. Ale nie mniejszym jest kryzys i wielkie załamanie rynku produkcji, usług oraz wszystko to, co wiąże się ze sferą zamówień publicznych. Rzemieślnicy stanowią dużą grupę podwykonawców, a więc to w nich uderza problem zatorów płatniczych. Już zresztą sama treść ustawy o zamówieniach publicznych, stawiane w niej warunki i ograniczenia powodują, że życie rzemieślnika nie jest łatwe. Zwłaszcza że przetargi wygrywają nie ci, którzy powinni.

Czyli?
Czyli ci, którzy nie mają sił wytwórczych, tylko koneksje. Najpierw wygrywają przetargi, a dopiero potem szukają podwykonawców. Z tego wynika wiele patologii. Widzieliśmy to na przykładzie autostrad. Rzemieślnicy autostrad nie budują, ale remontują szkoły, stawiają niewielkie obiekty, a więc również podlegają zamówieniom publicznym i tym samym uczestniczą w nierównej grze. Bo jeśli w ofercie wskazano 6 zł za godzinę, a minimalna płaca plus obciążenia wynosi 12 zł, nie muszę mówić, co to oznacza, jeśli ta oferta wygra. Podwykonawca stoi też zawsze na końcu kolejki, która ustawia się po zapłatę za pracę i faktury.

Samorząd rzemieślniczy na tę patologię nie reaguje?
Wielokrotnie sygnalizowaliśmy problem rządzącym i mamy deklaracje, że zostanie on uregulowany. Że wartość zamówień, które są w dyspozycji samorządów, wzrośnie nawet dwukrotnie. I teraz czekamy na spełnienie tej obietnicy. Gminy będą mogły wówczas zatrudniać lokalne firmy, które dadzą pracę miejscowym i wyeliminują pośredników. Rzecz w tym, że władza nie rozumie lub nie chce zrozumieć prostej zależności między uregulowaniem tych spraw a likwidacją negatywnych skutków dla gospodarki, rynku pracy, dla budżetu. Mam też wrażenie, że nie dostrzega, jak silną częścią gospodarki jest rzemiosło.

W PRL rzemiosło umiało wejść w każdą niszę. Uzupełniało niedobory towarów. A dzisiaj dało się wypchnąć nawet z takiej działki jak wyrób pamiątek regionalnych. Nad morzem kupuje się muszelki z etykietkę „made in China"...
...a w Zakopanem laskę z Chin.

Rzemiosło nie miało czasu, by znaleźć sobie miejsce i wypracować mocną pozycję?
Zdefiniujmy więc, czym jest rzemiosło. Pamiątki stanowią zaledwie 3 proc. produkcji rzemieślniczej. Dominuje natomiast rzemiosło przemysłowe – budownictwo, asortyment spożywczy, czyli piekarze, cukiernicy, wędliniarze. I każda z tych grup ma na rynku odrębne uwarunkowania. To prawda, że część wytwórstwa polskiego rzemiosła została zastąpiona przez import chiński. Dotyczy to tekstyliów, obuwia i pamiątek. Jesteśmy jednak w Unii Europejskiej, więc musimy stosować obowiązujące w niej prawo. Chińczycy nic nie muszą. Nie obowiązują ich żadne z nakładanych na nas regulacji. Nie jesteśmy też w stanie konkurować z nimi ani ceną surowców, ani ceną energii czy robocizny.

Nie możemy wygrać jakością?
Żyjemy w kraju, w którym jest dużo biedy, więc cena jest dla konsumenta pierwszym kryterium wyboru. A cena produktu chińskiego to jedna czwarta polskiego i choć jego jakość jest nieporównywalnie gorsza, przeciętny Kowalski wybiera towar tańszy.

Czy jakość polskich wyrobów jest u nas doceniana?
Niestety, bardziej docenia ją klient zachodni. Dla 95 proc. Polaków najważniejsza jest cena. Jesteśmy też bardzo podatni na wszelkiego rodzaju negatywne kampanie propagandowe. Jeśli ktoś wykryje nawet małą nieprawidłowość, natychmiast media rozdmuchują to jako wielką aferę, której skutki odczuwa w kieszeni wiele małych przedsiębiorstw z tej branży.

W jakich dziedzinach oprócz branży spożywczej polskie rzemiosło ma niezachwianą pozycję?

W produkcji masowej jesteśmy na straconej pozycji. Są jednak takie obszary, gdzie odnoszą sukces realizujący swoje pasje designerzy. Cenione jest polskie wzornictwo, kaletnictwo. Podczas Expo 2010 w Szanghaju miałem okazję widzieć, jak wielkim zainteresowaniem cieszą się polskie projekty. Często je fotografowano, by potem, po wprowadzeniu drobnych zmian, wyprodukować i rzucić na rynek jako własny towar. O tym, jaki jest ich poziom, świadczy przykład Ewy Minge. Przecież to rzemieślniczka, która ponad 20 lat temu zatrudniała w swojej pracowni w Swarzędzu dwie osoby, a dziś ma markę znaną w całej Europie. Inny znakomity przykład to sukces Olgi Werbeniec, jedynej kobiety w Polsce, która jest zarazem projektantką i dyplomowanym mistrzem kaletnictwa. Każdy jej wyrób to od początku do końca dzieło autorskie, najczęściej wykonane w jednym egzemplarzu, na indywidualne zamówienie. Niedawno tego typu zamówienia złożyła u niej ambasada saudyjska.

Dobrze radzą sobie również niektórzy stolarze. Dariusz Berger z podłódzkiego Tuszyna, który zdobył główną nagrodę na targach meblarskich w Birmingham, pracuje dla brytyjskiej rodziny królewskiej. Ostatnio wysłał kołyskę dla royal baby.
Współpraca polskich rzemieślników z dworem królewskim jest jeszcze bardziej widoczna w innej dziedzinie. W rymarstwie. Otrąbiono już, że rymarz to zawód wymarły. Tymczasem od paru lat nasi rzemieślnicy są liczącymi się producentami uprzęży dla koni. A zaczęło się od realizacji zamówienia dla królowej Elżbiety. Dziś kupuje u nas pół Europy, więc to już przemysł rzemieślniczy. Surowiec jest, umiejętności są i pozostał także ten zmysł, który określiła pani jako umiejętność wejścia w niszę. Co więcej, otworzył się także rynek wewnętrzny. Minęły czasy Gomułki, który twierdził, że konie przejedzą Polskę, bo jest ich tak dużo. Dziś koń stał się częścią przemysłu turystyczno-rekreacyjnego, więc rymarstwo odradza się błyskawicznie.

No tak, koń przestał być środkiem transportu. Wyparła go motoryzacja i teraz jest boom na blacharzy.
Z tym jest różnie. System ubezpieczeń, w którym funkcjonujemy, generuje patologie. Inicjuje szarą strefę. Jeśli po wypadku ubezpieczyciel daje wybór: albo dokonujemy naprawy samochodu w renomowanym zakładzie, albo we własnym zakresie, decyzja jest na ogół jednoznaczna. Kupuje się brakujące elementy od złodzieja lub na szrocie i zleca robotę mechanikowi, który wykona ją po godzinach i bez odprowadzania podatku. Robimy tak dlatego, że różnica między kosztem naprawy a wypłatą ubezpieczyciela zostaje w naszej kieszeni.

Jeśli patrzy się z tego punktu widzenia, trzeba uznać rzemiosło za największego „udziałowca" szarej strefy. Bo przecież kafelkarze, mechanicy, hydraulicy, a nawet krawcowe nie wystawiają nam faktur, a więc nie odprowadzają podatków od wykonanej usługi.
Tak, to prawda. Ale to nie rzemiosło generuje tę strefę, tylko klient, który dokonuje takiego wyboru. Jest to bardzo widoczne w branży remontowej. Tutaj renomowane zakłady przegrywają z szarą strefą.

Winien jest także ustawodawca, który zniósł ulgę remontową.
Tak, to jeden z największych błędów. Obciążenia rzemieślników, a więc opłaty ZUS, składka zdrowotna, podatek i tym podobne, muszą być wmontowane w mechanizmy fiskalne. Przecież minister finansów, który ma pod kontrolą budżet państwa, musi widzieć różnicę w wysokości wpływów przed majstrowaniem przy podatku VAT i po nim. A im jest on wyższy, tym większa jest szara strefa, bo 23 proc. oznacza, że jest się czym podzielić. Już w latach 20. prezydent Stanisław Wojciechowski jednym dekretem zwolnił z podatków rękodzieło i rzemiosło artystyczne. A nasza władza nakłada na nie coraz większe obciążenia. To prawda, że ci ludzie nie dają budżetowi silnego zastrzyku, bo ich produkcja to zaledwie 5–10 proc. całości, ale to oni tworzą polską markę na świecie. Budują prestiż kraju. Władza powinna więc ich hołubić, a nie gnębić. Próbowałem przekonać do innych rozwiązań ministra Rostowskiego, ale bez rezultatu. Dlatego gdy widzę, jak walczy z deficytem, to umieram ze śmiechu. Szkoda tylko, że to jest gorzki śmiech.

Jakie są rozmiary szarej strefy w rzemiośle?
Sądzę, że sięga ona 20–30 proc. To już olbrzymi obszar. W tej strukturze jesteśmy blisko Włoch.

Jak to ukrócić?
Im prostsze rozwiązania, tym łatwiejsze. Pamiętam czasy, gdy stosowano abolicję podatkową. Gdy wprowadzano bardzo proste zasady podatkowe, z którymi każdy sam sobie radził. Ale to było zawsze w tych momentach, kiedy szara strefa zaczynała się ostro rozwijać. Aby zachęcić ludzi do legalnego działania, sięgano po proste środki. A ludzie chcą działać legalnie. Chcą bezpiecznie pracować, spokojnie spać. To warunki, które stwarza władza, popychają ich ku działaniom niezgodnym z prawem. Problem w tym, że zamiast zastanawiać się nad tym, jakie regulacje spowodują zmianę postaw, władza zastanawia się tylko nad tym, jak złapać i ukarać tych, którzy omijają prawo. I tak myśli nie tylko ta władza. Tak myśli każda. Ale z takim myśleniem nikt daleko nie zajdzie. Przytoczę starą chińską przypowieść. Gdy poborcy podatkowi wracali z terenu, cesarz pytał ich, jak ludzie się zachowują. Kiedy padała odpowiedź: płaczą i płacą, cesarz przyjmował to ze spokojem. Ale gdy pewnego dnia powiedzieli: płacą i się śmieją, cesarz natychmiast zmniejszył ucisk fiskalny.

Najwyraźniej panu też się źle z władzą rozmawia. Podziela pan ocenę związkowców?
Ten dialog wygląda dwojako. Z jednej strony wiem, że jako wiceprzewodniczący Komisji Trójstronnej ds. Społeczno-Gospodarczych mogę zawsze poprosić związki, by siadły do stołu rozmów. Z drugiej jednak wyraźnie widać, że obie strony – związkowa i rządowa – tym dialogiem pogrywają. Każdy chce być ważniejszy i każdy uważa, że sobie bez niego poradzi. Nie podejrzewam nikogo o złą wolę. To raczej brak zrozumienia, czym jest to narzędzie, i niechęć do tego, by je lepiej poznać. A przecież jest ono w kapitalizmie dobrze znane i wmontowane w europejski system. Na przykład w Danii obowiązuje od ponad 100 lat.

A jakie jest w tym miejsce pańskiego środowiska?

My, podobnie jak wszyscy pracodawcy, na tym tracimy. Dopiero pięć lat temu zauważono, że w dialogu społecznym powinni uczestniczyć również przedstawiciele zakładów zrzeszonych w naszym związku, czyli w firmach małych, zatrudniających do 10 osób. A przecież to jest około 4,5 mln ludzi. Sposób, w jaki patrzą na dialog związki i rząd, wywodzi się z czasów przemysłu państwowego. A to czas zaprzeszły. Stosunki pracy już nigdy nie będą takie jak wtedy. Dziś mamy zupełnie inny rodzaj relacji. Jestem wiceprezydentem UEAPME w Brukseli, więc wiem, jak traktuje się tam organizację zrzeszającą rzemiosło oraz małe i średnie przedsiębiorstwa. Jesteśmy ważnym partnerem w europejskim dialogu. Przygotowywane przez nas opinie są przez Komisję Europejską brane pod uwagę przy podejmowaniu decyzji. Podobnie kształtuje się współpraca w ramach Europejskiego Komitetu Ekonomiczno-Społecznego. Ocena proponowanych rozwiązań oraz ich skutków jest częścią składową procesu legislacji. Istnieje tam wyraźna świadomość, że każda zmiana prawna powinna być poprzedzona konsultacją z tymi środowiskami, które znają gospodarkę od bardzo praktycznej strony.

Jest taka partia, która dba o polskie rzemiosło?

W teorii deklaruje tę troskę każda. Duch jednak szybko ginie, a litera nie jest realizowana. Kiedy przychodzi moment, gdy mówimy: sprawdzam, okazuje się, że tego nie możemy, tamto się nie uda... Niedawno na spotkaniu w Kancelarii Premiera, w którym uczestniczył minister Cichocki, powiedziałem wprost, jak bardzo wkurza mnie fakt, że jeśli domagam się wprowadzenia jakichś rozwiązań, to urzędnicy mówią: to niemożliwe, tamto nierealne. I natychmiast uzasadniają swoją niemoc szeregiem odwołań do szeregu aktów prawnych. A jakie to są przepisy? W ustawie o rzemiośle zapisano, że kucharz nie jest rzemieślnikiem, bo słowo „gastronomia" pochodzi od „gastro", a więc kojarzy się z przewodem pokarmowym. To ja pytam – czy piekarz i rzeźnik to nie gastro? Czy ktoś na głowę upadł?

Kiedyś rzemieślnika gnębiły domiary, a dziś gnębią urzędnicy?

Najbardziej gnębią go mnogość i niestabilność rozwiązań prawnych. Rzemieślnik to nie jest osoba, którą stać na korzystanie z usług doradców, więc jeśli ustawodawca bez przerwy miesza w prawie, to trudno się dziwić, że żyjemy pod presją niedopełnienia jakichś obowiązków. Pod presją kary.

Rzemieślnik przegrywa z państwem?
Odwrotnie. Państwo nigdy z rzemiosłem nie wygra. Państwo ma wybór: albo wpisze się w dialog i partnerską współpracę, albo będzie mieć rzemiosło w szarej strefie. W rzemiośle jak w lustrze przegląda się społeczne zapotrzebowanie na określone rodzaje usług. I z naszej strony jest gotowość do ich wykonania, ale chcemy to robić w majestacie prawa, legalnie, a zatem bez wydumanych obciążeń podatkowych oraz niestabilnych i ograniczających przepisów.

Problem deregulacji uderzy w środowisko rzemieślników?
Nie wszyscy mogą wszystko robić. Są zawody, których nie wolno wykonywać bez odpowiednich kwalifikacji. W 2007 r. przygotowaliśmy listę zawodów, które ze względu na bezpieczeństwo życia, zdrowia, mienia wysokiej wartości oraz ochronę środowiska wymagają odpowiednich kwalifikacji. W ten sposób proponowaliśmy określony porządek. Niestety, został on przez Sejm odrzucony. Przegraliśmy 11 głosami. I ta wiadomość została przekazana przez różne media, które chwilę później informowały, że w Gdańsku z mieszkania na siódmym piętrze wypadło pięć osób, ponieważ w łazience eksplodował wadliwie zamontowany bojler grzewczy. I wszyscy oczywiście zginęli. Jak można doprowadzać państwo do takiego chaosu w XXI wieku?

Posiadanie kwalifikacji nie uwalnia od błędów.
To prawda. Nie ma takiej gwarancji, że człowiek nie popełni błędu. Ale o 100 proc. zwiększa szanse na to, że usługa będzie wykonana prawidłowo. Zgodnie z normą i standardami. W przeciwnym wypadku jest 100-procentowa szansa na bylejakość. W drugim pakiecie deregulacji w odniesieniu do rusznikarzy zapisano, że jeśli wykonywane czynności nie są związane z bezpieczeństwem, można nie mieć odpowiednich kwalifikacji. To chyba wymyślił człowiek niespełna rozumu. Jakie czynności w tym zawodzie nie są związane z bezpieczeństwem, skoro nawet złe wyczyszczenie lufy może spowodować fatalne skutki? A przecież do tej pory każdy rusznikarz musiał jeszcze figurować w rejestrze Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. I teraz ktoś chce otworzyć ten zawód i puścić go bez cugli. Monteskiusz mawiał: „Panie Boże, niech osiągnę to, co osiągnąć mogę. Niech nie próbuję osiągać tego, czego osiągnąć nie mogę. A Ty daj mi tyle rozumu, bym umiał odróżnić jedno od drugiego". Bardzo sobie tę modlitwę cenię.



 



 
 
 
CECH Rzemiosł Różnych i Przedsiębiorczości
33-300 Nowy Sącz, Rynek 11

Centrala tel.: +48 18 443 75 21

Dyrektor biura
tel.: 18 443 75 21, fax: 18 443 77 07

email: cech@nowysacz.com.pl

Poniedziałek 7:30 - 15:30
Wtorek 7:30 - 15:30
Środa 7:30 - 15:30
Czwartek 7:30 - 15:30
Piątek 7:30 - 15:30
 
 
Copyright © 2005 - 2024 - CECH Nowy Sącz. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projektowanie stron www iPolska.com.pl